„Wiedźmy przestaną istnieć, gdy przestaniecie je palić na stosach” – słowa te dobiegły do mnie mimochodem, ze zwiastuna serialu Czarny księżyc, który włączył się nieproszony po zalogowaniu na Netflixa. Produkcji tej nie obejrzałam, nie wiem, czy jest warta uwagi, ale przechwycona wypowiedź wpadła mi do głowy i już nie chciała z niej wypaść.
Nie bez przyczyny. Ostatnio podążam tropem czarownic, co staje się niemal obsesją. Widzę je wszędzie – nie tylko tam, gdzie zostały rozpoznane i nazwane, czyli w filmach i książkach, które otwarcie o nich opowiadają, ale również w codziennym życiu, w mediach i popkulturze. Jak się okazuje, czarownice wciąż wzbudzają strach, a widmo płonących stosów nadal jest aktualne.
Agentki Szatana
W podświadomości mężczyzny kobieta budzi niepokój nie tylko dlatego, że osądza jego walory seksualne, ale również dlatego, że mężczyzna wyobraża ją sobie chętnie jako niezaspokojoną, podobną do ognia, który ciągle trzeba podsycać, pożerającą niczym modliszka. Kobieta to zło wspaniałe, ta rozkosz złowroga, jadowita i zwodnicza, oskarżana przez płeć przeciwną o sprowadzenie na ziemię grzechu, nieszczęścia i śmierci. – czytam w książce "Strach w kulturze Zachodu" autorstwa Jeana Delumeau (rozdział „Agenci Szatana”). Historyk opisuje w niej średniowieczny proces diabolizacji kobiety, którego największe nasilenie przypadło na początek czasów nowożytnych i wytworzyło podatny grunt pod polowanie na czarownice. Prócz „jadowitej zwodniczości” podejrzane klerowi wydawały się wówczas: kobieca płciowość (ukryta, zamiast odsłonięta), miesiączka i inne wydzieliny, macierzyństwo, domniemane powinowactwo z naturą oraz podobno złośliwy charakter, a stąd już niedaleko od posądzenia o czary.
Czarownica to przeciwieństwo kobiecego ideału, który w Średniowieczu był wyśrubowany bardziej niż dziś. Z jednej strony była nim nieskalana Maryja, z drugiej dama dworu. Ta ostatnia, choć najlepiej potrafiła przełamać powszechną mizoginię, też nie miała łatwo. Damę kochało się na zabój tylko wtedy, gdy była doskonała. Każde odstępstwo od pożądanego wzorca kończyło się wściekłym moralizowaniem lub odrzuceniem.
Dziś czarownice kojarzą się inaczej. "Podkradzione" w latach 70. przez feministki stały się nośnym symbolem walki z patriarchatem, ograniczaniem praw kobiet i mizoginią. W takim spojrzeniu czarownica nie jest złośliwą i odpychającą posłanką szatana, ale świadomą siebie kobietą, chętnie wyłamującą się z utartych wzorców społecznych i krzywdzącego ją systemu. Zapotrzbowanie na czarwonice w popkulturze wciąż jest aktualne, i wzmaga na sile, czego dowodzą liczne nowe tytuły, które wybrały sobie ją na bohaterkę (jak "Suspiria" Guadagino, "Małgosia i Jaś" Perkinsa czy "Chilling Adventures of Sabrina"), a także publikacje ("Czarownice" Mony Chollet, "Czarownice. Salem 1692" Stacy Schiff).
Najciekawsze czarownice wykorzystują konszachty w zaświatach w emancypacyjnych celach, ale pozostają niejednoznaczne. Doświadczone wykluczeniem, żyjące na przekór schematom, wiedzą coś więcej. Wiedźma to przecież ta, która wie.
Suspiria, reż. Luca Guadagnino, 2018
W ogniu podejrzeń
Popkultura i feminizm swoje, a uprzedzenia swoje. Te w zaściankowych sercach utrzymują się nawet przez wieki. Choć nazwanie kobiety „wiedźmą” w niektórych kontekstach wybrzmi jak oryginalny komplement, częściej będzie oblegą lub więcej: performatywem, który przez przywołanie całej masy niebezpiecznych skojarzeń, generuje realną przemoc, poniża i wyklucza. Jest żywym osądem.
O tym jak wielką siłę ma osąd oparty na językowych skojarzeniach, uprzedzeniach i podświadomych lękach przekonała się Amanda Knox, która w 2007 roku została skazana na ponad dwadzieścia lat pozbawienia wolności za współudział w morderstwie współlokatorki. Była wówczas studentką na wymianie we Włoszech, podobnie jak ofiara, której gardło poderżnięto. Po kilku latach odsiadki Amandę uniewinniono, jednak proces po jakimś czasie został powtórzony, znowuż z wyrokiem skazującym. Dopiero w 2015 roku kobieta została ostatecznie oczyszczona z zarzutów, a rok temu wypłacono jej odszkodowanie. Co ciekawe, mimo że nie istnieje ani jeden niebędący poszlaką dowód, który by ją obciążał, a za morderstwo wyrok odsiaduje ktoś inny, wisząca nad nią gęsta atmosfera podejrzeń do tej pory się nie przerzedziła. Da się to zauważyć w nierzadko mizoginicznych i agresywnych komentarzach pod newsami, a nawet w języku dziennikarzy (także polskich), którzy co jakiś czas powracają do pamiętnego procesu. Skąd ta uporczywa podejrzliwość? Skąd chęć osądzenia kobiety, której nawet nie znamy?
W wyciszeniu sprawy na pewno nie pomaga ekstrawertyzm Amandy (w jej portfolio zajdziemy m.in. książkę ze wspomnieniami, własny program internetowy o publicznym zawstydzaniu kobiet, podcast o zbrodniach prowadzony pod szyldem Sundance TV, aktywność w mediach społecznościowych), ale nie on wydaje się głównym źródłem społeczno-medialnego jadu. Od początku chodziło bowiem o jeden prosty fakt – Amanda jest kobietą, w dodatku atrakcyjną, o dziwacznej i nieco naiwnej osobowości. Dość powiedzieć, że na przebieg procesu wpływały nie tylko zgromadzone materiały dowodowe, ale natrętna ocena zachowania oskarżonej na każdym etapie tej historii: po odnalezieniu ciała („całowała się z chłopakiem”, „nie okazała wystarczająco żałoby”), w trakcie przesłuchań („rozciągała się na korytarzu”, „siadała chłopakowi na kolanach”, „plątała się w zeznaniach”) oraz na sali sądowej („szeroko uśmiechała się do ludzi”, „nieodpowiednio ubrała się na rozprawę”). Zresztą do dziś każda jej aktywność osądzana jest z podobną gorliwością. Trudno wyobrazić sobie taką zapalczywość w przypadku oskarżonego płci męskiej, co zresztą udowodniło samo życie. Gdy do grona podejrzanych dołączył Rudy Guede, a wraz z nim mocny materiał dowodowy, nikt się tym nie zainteresował – ani paparazzi, ani śledzący proces obserwatorzy. Liczyła się tylko Amanda.
Okładka jednego z odcinków podcastu Amandy
Amanda Knox jest wiedźmą
To ciekawe, że media są aż tak zafascynowane młodymi atrakcyjnymi zabójczyniami, podczas gdy każdego dnia niezliczone kobiety są zabijane w wyniku przemocy seksualnej i domowej. Sprawcy tych zbrodni rzadko zwracają tyle uwagi, co Amanda Knox (…). O wiele bardziej interesująca jest piękna kobieta zamieniająca się w Charlesa Mansona. – mówiła w jednym z wywiadów Nina Burleigh, autorka książki The Fatal Gift of Beauty. The Trials of Amanda Knox. Dziennikarka bez cienia wątpliwości zaświadcza o niewinności dziewczyny, przekonując, że cała ta sprawa to splot niesprzyjających międzykulturowych okoliczności, podsyconych przez ekscentryczny temperament oskarżonej.
Amanda Knox, źródło: Wikipedia
Historię zbrodni i procesu w włoskiej Perugii dość szczegółowo przedstawia netflixowy dokument (Amanda Knox, reż. Brian McGinn, Rod Blackhurst, 2016). Jego twórcy obrali interesującą strategię, w której, prócz referowania faktów, z równą uwagą przysłuchują się osobom stojącym po różnych stronach barykady – z jednej strony Amandzie, opowiadającej po latach o traumatycznym doświadczeniu, z drugiej śledczemu przekonanemu o jej winie, a także dziennikarzowi, który napisał na jej temat niejeden sensacyjny artykuł. Wypowiedzi wplecione bez komentarza w materiał zmuszają do samodzielnej interpretacji. Zastanawiamy się, kto mówi prawdę, co kryje się pod każdym gestem czy sformułowaniem. Próbujemy wyrobić sobie własną opinię. O ile przekaz Amandy jest klarowny i spójny, tak wypowiedzi dziennikarza i śledczego, których początkowo słuchamy jako autorytetów, z czasem budzą dysonans – stają się coraz bardziej dyskusyjne, niepokojące, podszyte samozachwytem i czymś więcej.
Śledczy lubuje się w wielkich słowach. Sam siebie kreuje na bohatera, genialnego spadkobiercę Sherlocka Holmesa, człowieka prawego, strażnika moralności. Z chęcią mówi o Bogu, daje się filmować podczas modlitwy, bez mrugnięcia okiem interpretuje zachowanie podejrzanej, mimo że to interpretacje wyraźnie naciągane. Słowem: plecie straszne bzdury. Wyżyny absurdu osiąga, stwierdzając na przykład, że zakrycie ofiary pledem to niezbity dowód na to, że zbrodni dokonała kobieta. Kobiety, które popełniły morderstwa mają tendencję do zakrywania ciał płci żeńskiej. Mężczyzna nigdy, by o tym nie pomyślał – mówi z kamienną twarzą, jakby podawał suche fakty. Od pewnego momentu jawi się niczym karykatura państwowego funkcjonariusza, nie zaś człowiek z krwi i kości. Podobnie ma się rzecz z dziennikarzem, który jest niezdrowo nakręcony możliwością opisywania cudzych tragedii (satysfakcję z artykułu uznaje za lepszą od seksu) i otwarcie przyznaje, że nie interesuje go sprawdzanie faktów przed publikacją. Inaczej wyprzedziłaby mnie konkurencja, tak nie działa dzisiejsze dziennikarstwo – przekonuje.
I tu dochodzimy do momentu, w którym stos zaczyna płonąć. Zaczęło się od bujnej wyobraźni śledczych, którzy na przekór racjonalnym argumentom i zawodowej rzetelności (wykazano, że w śledztwie popełniono 54 błędy), uznali, że morderstwo studentki to efekt seksualnej gry. Ich wizja była wręcz diaboliczna – Amanda jako kobieta fatalna, która zachęca współtowarzyszy (m.in. swojego niedoświadczonego chłopaka) do zrobienia krzywdy niewinnej dziewczynie, a potem z satysfakcją obserwuje akt zbrodni. Obraz ten, szokujący i filmowy, przypominający argumentację średniowiecznych dokumentów klerykalnych dowodzących plugastwa kobiet, okazał się wodą na młyn dla dziennikarzy. Ci zaczęli prześcigać się w „kreatywnych” nagłówkach (Zabójcza orgia czy Lisica Foxy w ataku seksualnym), powielaniu plotek, mnożeniu wymyślnych określeń na podejrzaną („diablica z anielską twarzą”, „bezduszna manipulatorka”, „domina”, „modliszka”, „wcielenie lucyfera” czy „wiedźma”). Gorącą już atmosferę podgrzał pamiętnik Amandy, który w niejasnych okolicznościach trafił w ręce pismaków. Oczywiście nie mieli oporów, by zdradzić czytelnikom intymne sekrety dziewczyny np. liczbę partnerów seksualnych, co natychmiast spotkało się z publicznym potępieniem. W klimacie osądzania i zaszczucia Amanda Knox nie miała szans znaleźć wsparcia i sojuszników. Gdy niemal cztery lata od postawienia zarzutów opuszczała sąd jako niewinna, wściekły tłum skandował coś o WSTYDZIE i MORALNOŚCI.
Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii, reż. Robert Eggers, 2015
Jak pokazuje niechlubna historia płonących stosów, kobieta staje się wiedźmą, gdy zostaje nią nazwana. Słowa, choć nie dotykają fizycznie, mają moc sprawczą – nie pozostają bez wpływu na rzeczywistość, mogą zmieniać kształt rzeczy. Działają, o ironio, jak zaklęcie. Tak jak w przypadku Thomasin, bohaterki "Czarownicy: Bajki ludowej z Nowej Anglii" Roberta Eggersa, która przyjmuje powinowactwo z wiedźmami dopiero wtedy, gdy wiedźmę zobaczy w niej purytańska rodzina. Grzechem dziewczyny będzie rodząca się w niej kobiecość, jej seksualność, która na wszelkich obrońców moralności działa niczym obelga, wzbudza lęk. Myślę, że ludzie uwielbiają tworzyć potwory. Są projekcją ich lęków – powie nie bez słuszności Amanda Knox, której seksualność/atrakcyjność/uroda to do dziś sprawa najwyższych kontrowersji; iskra dla podejrzeń i zarzutów przypominających te znane z dawnych procesów o czary.