Z centrum miasta do mojego domu rodzinnego prowadzi prosta droga. Nie zliczę, ile razy nią szłam – również nocą, gdy spóźniałam się na ostatni autobus. Droga jest prosta, krótka, ale zdradziecka. Mniej więcej w połowie bloki po obu stronach kończą się, latarnie przerzedzają, zaczyna się las. Lasek nieduży, kilometr może. Jest ciemno, ale ja chodzę szybko. Nie zwracam uwagi, gdy ktoś mnie zaczepia lub przylepia się jak cień. Życie jest za krótkie na powroty ostatnim autobusem. Bo przecież co złego może mi się przytrafić?

Tak naprawdę to wiele rzeczy – podpowiada ukształtowana na popkulturze wyobraźnia.

Carol Joyce Oates napisała w latach 60. opowiadanie o utraconej niewinności. Gęsty, sugestywny i oparty na aluzjach tekst, „Where Are You Going, Where Have You Been?”, został przeniesiony na ekran przez Joyce Choprę w 1985 roku pt. „Smooth Talk”. Rzecz opowiada o piętnastolatce (Laura Dern), która wyrywa się z domu ku wolności. Connie, bo tak ma imię, jest jak wiele dziewcząt w jej wieku – nieznośna. Kompulsywnie przegląda się w lustrze, mówi zbyt głośno i piskliwie, przy ulubionych piosenkach rozpływa się w marzeniach o romantycznej miłości, nie słucha rodziców. Z domu ucieka, by włóczyć się z koleżankami po centrum handlowym lub zajrzeć do przydrożnego baru. Connie uwielbia zwracać na siebie uwagę. Ubiera swoje młode ciało w obcisłe topy, odsłania brzuch i ramiona. Przypomina sarnę, płochliwą, ale ze wzrokiem wycelowanym prosto w myśliwego na sekundę przed strzałem. To nastolatka, która chce być widzialna taką widzialnością, która wyłoni ją z tłumu. Pożądliwe spojrzenia obcych, choć w założeniu mają uczynić dziewczynę kobietą, sprowadzają na nią kłopoty.

Sama się o to prosiła

Kłopoty tego rodzaju mają to do siebie, że zawsze znajdzie się ktoś, kto nie powstrzyma się od komentarza: „sama się o to prosiła”. Oates kpi z tej moralizatorskiej frazy w minipowieści „Gwałt. Historia miłosna”. Tu ofiarą brutalnej napaści zostaje samotna matka, która wraca z imprezy drogą na skróty, parkiem, wzdłuż jeziora, z małą córeczką, czyli jakby sama. Albo gorzej. Tak jak bohaterka „Nieodwracalnego” Gaspara Noé, która nieopatrznie weszła do czerwonego tunelu, ona także miała na sobie obcisłą sukienkę. „Jedna decyzja, ułamek sekundy, jedna chwila w skali całego życia i wszystko zmienia się na zawsze". Opinia publiczna orzeknie potem nie bez satysfakcji: kusiła los, doigrała się, kokietka, pewnie była pijana, a do tego te włosy, gęste i rozpuszczone. Te włosy nie mogły jej ujść na sucho.

Czytając książkę Oates, przypomniał mi się tunezyjski film pt. „Piękna i bestie” (reż. Khaled Walid Barsaoui, Kaouther Ben Hania). Wyraźnie publicystyczny, przez co niezbyt udany, zapisał się w mojej pamięci trafnym szczegółem – szmaragdową sukienką z głębokim dekoltem. Bohaterka (Mariam Al Ferjani) to ofiara gwałtu, która tuła się nocą po posterunkach i szpitalach, by zgłosić przestępstwo. Do incydentu doszło na studenckiej imprezie, którą sama zorganizowała. Nic dziwnego, że dziewczyna jest wystrojona, ma mocny makijaż, ale gdy rozmawia z funkcjonariuszami i lekarzami, kuli się w sobie i zasłania nagie ramiona. Wyrwana z kontekstu zabawy i wrzucona w kontekst surowych przesłuchań i chłodnych instytucji czuje się niezręcznie, niemal nago. Jej wstyd ma wiele źródeł, a jednym z nich jest niewypowiedziane, choć wiszące w powietrzu oskarżenie – dlaczego tak się ubrałaś?  

Inaczej sprawa ma się z Jen (Matilda Anna Ingrid Lutz). To bohaterka błyskotliwego debiutu Coralie Fargeat pt. „Revenge”, która niespecjalnie przejmuje się, że wygląda wyzywająco, wręcz sensacyjnie. Wyraźnie to lubi. Z imponującą swobodą obnosi się ze swoim opalonym ciałem i bez kompleksów flirtuje. Reżyserka nie osądza jej jednak. Winę za akt przemocy kieruje jednoznacznie ku mężczyźnie; przedstawia go jako frustrata, któremu odmowa ładnej dziewczyny gotuje krew w żyłach i zamienia w dzikie zwierzę. Ale ostentacyjna seksualność Jen wodzi za nos nie tylko mężczyznę, ale również widza. Śledząc nonszalanckie zachowanie dziewczyny sprzed napaści, łatwo wpaść w pułapkę oceniania. Nie ma wstydu, zaraz się doigra! – można pomyśleć, wysunąć oskarżenie. Ale czy w "braku wstydu" naprawdę jest coś złego? To nie grzech być młodą, piękną i szukać aprobaty w oczach mężczyzn. Kobiety nie zostają ofiarami dlatego, że nie zachowały wystarczającej ostrożności, ale dlatego, że ktoś je zaatakował.

Wyrywając się 

Osobny przypadek – „Victoria” Sebastiana Schippera. Berlin, dziewczyna (Laia Costa) po wyjściu z nocnego klubu dołącza do przypadkowo poznanych mężczyzn i rusza z nim na miasto. Zanim wesoła ekipa wplącze się w niebezpieczną sytuację rodem z kina akcji, reżyser na gorąco chwyta nastrój chwili, w której podchmieleni młodzi ludzie miło spędzają czas i dobrze się ze sobą czują. Film daje wrażenie współuczestnictwa i zaprasza widza do przygody. Łatwo temu ulec, zwłaszcza że bohaterowie tacy sympatyczni, tacy swojscy.

Zaskakujący w tym kontekście może wydawać się odbiór filmu, konkretnie ta część, w której na forach i w komentarzach widzowie postanowili skarcić bohaterkę za jej nieodpowiedzialność. Jak mogła wyjść na miasto z obcymi mężczyznami? Była aż tak pijana? Naiwna czy głupia? A może to desperacja samotnej emigrantki? Między pytania o motywacje dziewczyny co rusz wkradał się protekcjonalny ton pouczenia, jawna niechęć. Pierwsze z brzegu wytłumaczenie, czyli prosta potrzeba zabawy, a idąc dalej – celebracja młodzieńczej wolności – nie wystarczyły. Mówimy przecież o dziewczynie, a dziewczyna nigdy nie zapomina, że ktoś może ją skrzywdzić. W innym razie naraża się nie tylko na przemoc, ale, o zgrozo, na złą opinię.

Zastanawiając się nad wolnością dziewczyn, które wracają same do domu, myślę jeszcze o filmie Richarda Brooksa pt. „Looking for Mr. Goodbar”. Obraz niezwykły, który z portretu obyczajów ni stąd, ni zowąd przechodzi w ciężki thriller. Bohaterką jest młoda kobieta (Diane Keaton), która próbuje wyrwać się z pułapki mieszczańskich zahamowań wyniesionych z opresyjnego domu. Po ukończeniu studiów przenosi się na Manhattan, gdzie prowadzi podwójne życie. Za dnia jest ułożoną nauczycielką, nocą spotyka się z przypadkowymi mężczyznami. Przygodny seks, adrenalina i perwersja mają w jej przypadku nie tylko erotyczny, służący przyjemności charakter, ale stają się czymś więcej – aktem wyzwolenia. Bohaterka, która celowo schodzi do półświatka, nie jest ani naiwna, ani ślepa. Jest zbuntowana. Przeciwstawia się światu, który zmusza ją do życia w strachu przed zagrożeniem. Przez chodzenie tam, gdzie chce i z kim chce, rozumie wolność.

Niestety pełnia wolności trudna jest do osiągnięcia w świecie kipiącym od frustracji; rządzonym prawem silniejszego. Niegrzeczne dziewczynki, owszem, chodzą tam gdzie chcą, ale często źle kończą.

Mimo konsekwencji bunt przeciwko regułom tej gry jest zrozumiały, nawet pociągający. Wzmożona ostrożność, czujność, niepokój, nakładanie na siebie ograniczeń logistycznych i tych związanych ze sposobem bycia, ubierania się, nawet żartowania, by nie zostać źle zrozumianą – to kodeks kobiecej codzienności, ograniczający choć przyjmowany jako coś naturalnego. Wraz z wiekiem i rosnącą świadomością staje się bardziej restrykcyjny, czasem paranoiczny, ale to naturalna paranoja, wyuczona doświadczeniem, podglądaniem świata, strachem wpisanym w patrialchalną strukturę nierówności.

Myśląc o tym, przypomina mi się zorientowana w regułach tej gry detektyw Ani Bezzerides (Rachel McAdams), bohaterka drugiego sezonu „Detektywa”, która w jednym z odcinków wykłada w prosty sposób różnice między płciami: „Różnicie się od kobiet tylko tym, że możecie zabijać je gołymi rękami”. Po czym dodaje, odsłaniając się ze swoim nożem: „Jeśli zadrzecie ze mną, wykrwawicie się na śmierć”. Cóż, przezorna zawsze ubezpieczona.

Do bycia przezorną zachęca również jeden z bohaterów „Niepoczytalnej” Stevena Soderbergha, interesującego, choć niedocenionego przez krytykę thrillera. Znawca zachowań stalkerskich, Sawyer Valentini (Matt Damon), poucza prześladowaną klientkę (Claire Foy), jak ustrzec się przed niebezpieczeństwem. Kobieta na wszelki wypadek powinna nosić w torebce nie tylko dokumenty i portfel, ale też ładowarkę, latarkę, ubrania na zmianę, a najlepiej broń. Film w interesujący sposób gra wyświechtanym skojarzeniem kobiet z histerią i paranoją, mimochodem wskazując na opresyjność męskiego świata. Reżyser dostrzega ją nie tylko w postaci chorego psychicznie stalkera, ale w wyuczonych schematach rozmów z szefem, klientem, na randce w ciemno. Słowem trudno uciec od reguł gry, w której lampka "atak drapieżnika" ciągle mruga na czerwono. 

Jednym z bardziej poruszających obrazów kobiecej wolności w kinie rozrywkowym jest ten, w którym Thelma i Louise mkną ku słońcu i straceniu seledynowym fordem. Kobiety uciekają nie tylko przed policją, ale przed całą masą innych spraw – nadętym mężem sprzedającym dywany, przeszłością i wspomnieniami, opinią publiczną, która z pewnością wytknęłaby Thelmie jej zachowanie tamtej felernej nocy w barze pełnym kowbojów. Uciekają przed mizoginią i cynicznym światem, który zdusił ich potencjał. To piękna wolność, szkoda, że możliwa tylko dzięki ucieczce. A w wolności nie chodzi przecież o ucieczkę, a o swobodę. O wracanie samej nocą do domu – bez lęku i oglądania się za siebie. 


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *