Młoda dziewczyna o imieniu Marie zgłasza policji, że została zgwałcona; zamaskowany mężczyzna włamał się do jej mieszkania, gdy spała, groził nożem, zawiązał oczy i zaatakował. Zanim jednak śledztwo w ogóle ruszy z miejsca, nastolatka zdąży wycofać zeznania, twierdząc, że wszystko zmyśliła. To punkt wyjścia serialu kryminalnego Netflixa „Niewiarygodne” – zainspirowanego prawdziwymi wydarzeniami, wciągającego i dotkliwego, ostentacyjnie kobiecego.

Najpierw podążamy za bohaterką – zastraszoną, drobną i samotną – która po doświadczeniu tragedii wpada w dwie pułapki. Pierwsza to bezduszny wymiar sprawiedliwości i jego surowe, bezmyślne procedury, druga – osąd dalszego i bliższego otoczenia. Kłopotliwe położenie dziewczyny przypomina kafkowski koszmar, w którym prawdę o wydarzeniach narzucają inni, także funkcjonariusze państwowi i raz po raz sporządzane raporty, zaś prawda człowieka staje się tylko pomyłką, błędem w systemie, który instytucja ma za zadanie wyłapać i usunąć. Był gwałt czy go nie było? A może to tylko sen? Starcie z systemem, który onieśmiela i sprawia, że łatwiej winę znaleźć w sobie niż w winnych, dramaturgicznie przypomina dokumentalne „Making a Murderer”.

Potem akcja przenosi się w inne miejsce, w inny czas. Teraz obserwujemy przy pracy detektyw Karen Duvall, która bada sprawę gwałtu przypominającego w szczegółach zeznanie Marie. Rozgałęzienie fabuły uwypukla różnicę między męskim podejściem do ofiar seksualnej przemocy (rutynowym, niezręcznym, zdystansowanym), a podejściem kobiecym (współczującym, otwartym, wyzutym osądzania). Co istotne, zabieg ten ładnie broni się przed wchodzeniem w rolę edukacyjnej pogadanki – z jednej strony dzięki wnikliwemu podejściu do złożoności psychiki ofiar, z drugiej za sprawą pełnokrwistych bohaterek. Śledcza Duvall (doskonała Merritt Wever) i detektyw Grace Rasmussen (Toni Collette) to kobiety elektryzujące, stanowcze, dokładne i skupione na pracy, ukazane bez infantylizacji czy przerysowania. O ile jednak rozsupływanie z nimi kryminalnej zagadki przynosi czystą odbiorczą satysfakcję, tak dobre wrażenie psuje nieco zbyt wykalkulowany i czytankowy epizod ostatni. Na szczęście nie na tyle, by się obrażać. Ładna zresztą i adekwatna do całości jest ostatnia scena, w której twórcy podkreślają wartość empatii i prostych gestów wykonanych w trosce o drugiego człowieka – coś, co w chłodnych murach instytucji graniczy z cudem.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *