Nigdy nie będzie takiego lata. O książce „Wiosenna bujność traw” Karoliny Kostyry

Ciepła woń upału, łąki i rozgrzanego asfaltu to zapachy przypisane młodości. Poczuj je, a wrócą do ciebie wspomnienia. Ale uważaj, nie zawsze będą słodkie.

„Wiosenna bujność traw” Karoliny Kostyry to książka, która zasługuje na szczególną uwagę już na poziomie tematu. Jak czytamy we wstępie, poza kilkoma flagowymi przykładami (np. „Absolwentem” Mike’a Nicholsa), filmy o dorastaniu są przez badaczy traktowane raczej po macoszemu, jako gatunek drugiej ligi. Niestety niechęć ta znajduje odbicie w drażniąco ubogiej literaturze przedmiotu. Można pomyśleć, że zajmowanie się procesem dojrzewania to zadanie za mało "intelektualne", zbyt błahe, by w ogóle zawracać sobie nim głowę. Czyżby? Twórcy kina myślą inaczej. Ci okres młodości nie tylko celebrują, ale widzą go jako czas decydujący – moment na osi życia kluczowy, bo wypełniony po brzegi wytyczającymi dalszą ścieżkę wyborami. Kino wie, że młodość jest bliska i daleka zarazem; tęskni się do niej lub się ją wypiera. „Wiosenna bujność traw” wyróżnia się więc jako książka, która rehabilituje dorastanie jako temat.

Kostyra chwyta istotę młodości w takim kształcie, w jakim widzi ją kino, dociekając jednocześnie, dlaczego widzi ją w ten, a nie inny sposób. Wbrew pozorom to zadanie ani oczywiste, ani łatwe; filmy o dojrzewaniu są zjawiskiem subtelnym i złożonym. Z jednej strony to kino obarczone potężnym ładunkiem nostalgii, słodkiej i rzewnej, przejaskrawiającej minione doświadczenia, z drugiej nostalgia zderza się tu z odczuciami z drugiego bieguna – wstydem i zaprzeczeniem. Wspomnieniom z okresu dojrzewania towarzyszy zazwyczaj gorycz niespełnienia; dźwięczy w nich świadomość, że coś w tej młodości nie wyszło i być może to właśnie ona jest źródłem późniejszych rozczarowań i niepowodzeń. Gorycz jest tym większa, im bardziej zdajemy sobie sprawę, że młodość to czas zamknięty; nie ma do niej powrotu. Nie da się odtworzyć młodzieńczego zachwytu, ani odzyskać utraconych za młodu szans. Liczne upokorzenia z czasów szkolnych (bo młodość pisana jest upokorzeniem) wydarzyły się i trudno wymazać je za pamięci.

Czytaj też:   Czerwone niebo, czyli ostatnie takie lato

Królowie lata, reż. Jordan Vogt-Roberts (2013)

Uporczywe wracanie do czasów młodości albo próby jej odtworzenia można potraktować jako szczególny wyraz rozczarowania teraźniejszością – strach lub bunt przed konwenansem dorosłości. Dla „normalnych ludzi” rzecz niedopuszczana. „Ten kto nie godzi się na dorosłość, wybiera drogę szaleństwa” – czytamy w książce.

Ale od czego jest kino. Ono pomaga wracać, odnawiać dawne namiętności, przerabiać skryte emocje. Wydobywa na światło dzienne rzeczy wyparte, działa niczym terapia lub wehikuł czasu. To zadanie, którego nie da się osiągnąć za pomocą racjonalnego opisu. Filmy opowiadają o młodości językiem emocji, nie językiem rozumu – obrazami odzwierciedlającymi nastrój, miłość, ekscytację, motyle w żołądku, gniew, wstyd. Kostyra rozszyfrowuje te obrazy jak rebusy, docierając do ukrytych pod nimi znaczeń i uczuć. Nic dziwnego, że temat ogranicza do filmów rozgrywających się latem (w czasie wyjątkowym, w którym młodzieńcze iluminacje kumulują się) i zestawia go z pięknie zieleniącą się w tle przyrodą. Zapachy i uroda natury potęgują młodzieńcze doświadczenia, inicjują je, towarzyszą bohaterom i odzwierciedlają stan ich duszy. Magnetyczne kino spowite aurą letniego rozrzewnienia to świadectwo sztuki obrazu.

Walkabout, reż. Nicolas Roeg, 1971

Filmów jest dziewięć. Autorka dzieli je na dwie kategorie: szałasy (wędrówka ku dorosłości) i letniska (wakacje i pierwsze miłości). Daleka jest przy tym od modnego w publicystyce zawężania refleksji do perspektywy amerykocentrycznej. Omawiane dzieła należą do różnych kinematografii (Australia, Francja, Japonia, Polska, USA, ZSRR); poza „Królami lata” Jordana Vogta-Robertsa wszystkie powstały w zeszłym stuleciu. W materiale dominuje chłopięcy punkt widzenia, dziewczęcy zaś reprezentują zwłaszcza: bohaterki „Walkabout” Nicolasa Roega i „Wycieczki na wieś” Jeana Renoira, ale też duchowa patronka książki, Wilma z „Wiosennej bujności traw.” Wspominam o tym, bo selekcja ta służy interesującemu spostrzeżeniu: kino rytuałów przejścia – jak pisze Kostyra – w ślad za kulturowym wzorcem, hołduje patriarchalnemu podziałowi na kobiety „uwięzione” w przydomowych ogródkach i chłopców podróżujących daleko i niebezpiecznie. Uogólniając: dziewczyny nie mają swojego „Stand by Me”. To uwaga, która zachęca do dalszych dociekań, co zresztą nie jest w tej publikacji czymś osobnym. Interpretacje Kostyry są bogate i autorskie, pisane z rozmachem – inspirują i zachęcają do dyskusji. Prócz omawianych filmów przez książkę przewija się masa innych tytułów, czyniąc ją cennym katalogiem dzieł o dorastaniu – nierzadko pominiętych, zapomnianych lub niedocenionych, a przecież niemniej przenikliwych jak kultowy „Absolwent”.

Czytaj też:   Czerwone niebo, czyli ostatnie takie lato

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że mimo naukowości wywodu, książka Kostyry jest dziełem osobistym. Zdradza to język autorki, bujny i żywy niczym letnia przyroda; precyzja, z jaką opisuje katalog młodzieńczych przeżyć; a także stosunek do omawianych filmów – w równym stopniu wnikliwy i rzeczowy, co czuły. Mamy więc do czynienia ze szczególnym zjawiskiem – analizą kina docierającą do uniwersalnego doświadczenia i wydobywającą znajome tęsknoty. Gdzieś spomiędzy zdań wyziera także tęsknota autorki.

Nad rzeką, której nie ma, reż Andrzej Barański, 1991


About the author

superchrupka

View all posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *