Przychodził do mnie na korki z polskiego taki jeden uczeń. Całkiem sympatyczny chłopak, dobrze ubrany, zadbany, syn troskliwej matki, która regularnie wykręcała mój numer, by omówić kondycję umysłową swojego dziecka. Jej telefony były dla mnie okropnie niezręczne. No bo jak tu wytłumaczyć matce, że jej syn nie wie zupełnie nic?

Bo naprawdę nie wiedział nic. Nie miał zielonego pojęcia, czy Lech Wałęsa był prezydentem Polski czy może premierem. Nie wiedział, kiedy rozpoczęła się II wojna światowa – mało tego, nie potrafił umiejscowić jej na „osi czasu”. Czy to było sto lat temu czy może dwieście, a może nawet czterysta? Wojnę mylił z zaborami, Miłosza z Kochanowskim, pytał, czy Mikołaj Rej dostał Nobla. Gdy moje zdziwienie osiągało stan alarmowy, uczeń mój z ociąganiem protestował: „No psze panią! Przecież my się uczymy polskiego, nie historii!” „No psze panią! Ale przecież nikt mnie o to nie zapyta!”. Długo by się rozpisywać o lukach w umyśle tego na pierwszy rzut oka zwyczajnego licealisty. To jednak nie jego niewiedza była dla mnie najbardziej dołująca, ale fakt, że chłopak, który nie ma pojęcia o niczym, dotarł na trójkach i czwórkach do samej matury. Dzisiaj natomiast jest studentem AGH. Ktoś tu coś zaniedbał, prawda?

Wychodzi na to, że nadeszły ciężkie czasy. Granica rzeczy oczywistych, pewnego zasobu wiedzy, kodu, którym powinniśmy się na co dzień posługiwać bez żadnego problemu, znacznie się przesunęła. Dzisiaj nie musimy wiedzieć prawie nic. I nie jest to obciach. Nie jest obciachem nie mieć bladego pojęcia, kto napisał „Panią Bovary”, kim był Syzyf i w jakiej epoce tworzył Fryderyk Chopin. Nieustannie cofamy się, mimo to wszyscy pozostają w dobrym samopoczuciu.

Przeczytałam wczoraj fajny wywiad z profesorem Tadeuszem Gadaczem zamieszczony na łamach „Wysokich Obsasów extra”. Profesor nie ma złudzeń co do otaczającej go rzeczywistości i mówi:

Patrząc na przykład na wykształcenie absolwentów szkół średnich w Polsce, mam wrażenie, że z roku na rok coraz trudniej nawiązać z nimi kontakt. I widzę takie przeskoki już nawet nie pokoleniowe, tylko czasami związane wręcz z rocznikami (…) Teraz [z powodu niewiedzy – dop. DJ] nie ma już nawet poczucia wstydu. Dlatego ja nie próbuję się odwoływać do kodów kulturowych, a nawet, to najpierw muszę wszystko w detalach wyjaśnić, kto jest twórcą, gdzie to się znajduje itd.

Wcześniej czytamy o „mądrości” jako kategorii już dzisiaj niepotrzebnej:

Mnie zdumiewa, że w przygotowanych przez Ministerstwo Edukacji krajowych ramach kształcenia, obejmujących wiedzę, kompetencje społeczne i umiejętności, nie ma w ogóle słowa „mądrość” (…) Kiedyś uniwersytety miały kształcić ludzi mądrych, ale dziś – po co mają kształcić mądrych, skoro mądrość rozumie się pragmatycznie jako przygotowanie na rynku pracy. Do tego potrzebne są kompetencje, ale mądrość jest niepotrzebna. A przecież nie jesteśmy tylko podmiotami na rynku pracy, jesteśmy istotami żyjącymi.

W wywiadzie nieco uwagi poświęca się również zgubności nowych technologii. Nie jest to jednak zwykłe tetryczenie na zdobycze współczesnego świata. Profesor powtarza, że sam je docenia, ich wartość i przydatność. Problem w tym, że my obecnie zdecydowanie ich nadużywamy. Wybierając skróty, ucząc się z haseł w Wikipedii i poświęcając całe dnie na „klikanie”, skazujemy się na trywialność myślenia. Młodsze pokolenia wychowują się w tej banalności, nigdy z niej nie wychodzą, nie czują potrzeby, by to zmienić. A co gorsza – ich rodzice mają to gdzieś. 

Wczoraj internet obiegła wiadomość o zmianie w kanonie lektur. Nie marudzę na brak „Pana Tadeusza” na liście lektur gimnazjalnych, cieszę się z debiutu Sapkowskiego, kręcę nosem na usunięcie Sienkiewicza, ale tym, co najbardziej mnie przeraża, jest fakt, że: „W ciągu trzech lat licealiści muszą przeczytać 13 książek w całości oraz wybrane teksty we fragmentach”. I nawet nie potrafię tego skomentować.


4 Replies to “Parę uwag z okazji nowego roku szkolnego

  1. Właśnie mi przypomniałaś o moim wczorajszym bulwersie na brak „Pana Tadeusza” w podstawowym kanonie :/ A teraz 13 książek… Przykro mi, że to powiem i przepraszam, że tak powiem, ale to jedynie wróży kolejne pokolenia idiotów, którzy jedynie całe życie będą się prześlizgiwać na trójeczkach, czytając (i tak) streszczenia), a potem, na koniec studiów znowu: szok i chaos, bo nie wiedzą, jak żyć… Dżisas, depresja zaszła.

    1. „Pan Tadeusz” jest, ale tylko w liceum. Wywalili go z gimnazjum.
      No właśnie ja mam tak, że mnie to autentycznie bez ściemy dołuje. Że czuję coś w rodzaju bezradności wobec tej całej galopującej tępoty. I może się to wydawać śmieszne, głupie trochę, ale już tak mam. I mi smutno, kiedy rozglądam się nawet i po swoich rówieśnikach w rodzinnym mieście i średnio jest się z kim dogadać na temat literatury, filmów. Tylko monolog z mojej strony. A im młodziej, tym gorzej. Kiedy przychodzą do mnie uczniowie, czuję coś w rodzaju misji. Próbuję im sprzedać trochę wiedzy w bardziej przystępny sposób, przetłumaczyć na ludzki język, zainteresować, podzielić się pikantnym szczegółem, żeby sami chcieli, żeby zobaczyli, że to nie nudne wcale, że to może być ciekawe. No ale jak ktoś nie ma nawet punktu zaczepienia, to trudno cokolwiek zdziałać.

      1. Tak a propos dołowania i młodszego pokolenia… Dzisiaj mija 40 rocznica śmierci Tolkiena. Z tej okazji ktoś wypuścił żartobliwy rysunek Gandalfa krzyczącego na Balroga. Przeglądam co tam słychać o poranku na „literackiej” blogosferze (chociaż wieczne pisanie o YA i o ksiażkach-reklamach od wydawnictw i sklepów nie nazwałabym za bardzo literaturą, tylko para-literaturą) i patrzę, a tam jakaś ambitna dziewczynka, znawczyni i głos pokolenia, wrzuciła ten rysunek i podpisała: MERLIN. Gul mi wyskoczył z bulwersa. Nie wiem… Starzeję się i nie rozumiem już po prostu chyba.

        1. Haha, wygląda na to, że starzejemy się obie :P Nie sądziłam, że będę kiedyś tak tetryczyć :D

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *