Film surowy w brutalności i kreatywny w niej, ale też precyzyjny i zwarty konstrukcyjne. Gdzie krwawe atrakcje i budowane napięcie współgrają z dramaturgiczno-obyczajowym
Oto ojciec i córka: twardzi, szorstcy i uparci ludzie, jak to sportowcy. Dawno ze sobą nie rozmawiali i nawet teraz, w chwili próby, nie potrafią odpuścić – kontynuują kłótnię, wylewając na siebie nieprzepracowane żale. Ojciec jest trenerem, córka pływaczką, co ustanawia ich pojedynek z aligatorami nie tylko survivalem, ale też sportowym wyzwaniem, w którym stawką, zamiast medali, jest życie i ratunek rozpadającej się rodziny (rzecz rozgrywa się w domu rodzinnym bohaterów wystawionym na sprzedaż). Wytrenowana przez ojca bohaterka nie jest, jak wiele podobnych do niej postaci, „zwykłą dziewczyną”, która musi znaleźć w sobie uśpioną siłę – ona tę siłę już w sobie ma. Jest godną przeciwniczką aligatorów, drapieżnikiem: czujnym, skoncentrowanym, gotowym do ataku i cielesnego starcia. Na dodatek z nakręconym coachem u boku, który zagrzewa ją do walki.
Wiara we własne możliwości w starciu z naturą jest w tym filmie dość zuchwała, ale to zuchwałość sportowa, a więc wypracowana i zasłużona. Ideę tę pieczętuje czerwona flara wzniesiona w finale ku niebu – „Crawl” jest nie tylko świetnym horrorem, ale jednym z lepszych filmów sportowych od lat.