Milenijnego Sylwestra spędziłam z rodzicami i wynudziłam się jak mops. Z tym wieczorem najbardziej kojarzą mi się okolicznościowe lampki do szampana z pozłacanym napisem „2000”, które szybko się zdezaktualizowały. Do dziś jednak stoją za szybą w czarnym kredensie – wybrakowany komplet jak relikt, okruch rodzinnej pamięci. Zastanawiam się, jakie uczucia towarzyszyły rodzicom, gdy je kupowali? Ekscytacja? Nadzieja? Zmęczenie?
Film Piątka rozgrywa się właśnie w tamtą noc, pełną wymuszonych emocji, podszytą lękiem przed milenijną pluskwą. Miejsce akcji to telewizyjne studio sterroryzowane przez młodego mężczyznę, który, wymachując bronią i grożąc zakładnikom, doprasza się o uwagę – desperacko chce coś powiedzieć na wizji. Ani na moment nie opuszczamy tego miejsca; nie wychodzimy na miasto, a jednak je widzimy – opowieść przetykają archiwalne materiały telewizyjne, dobrane i zmontowane imponująco precyzyjnie, z dowcipem lub ironią, czasem refleksyjnie, innym razem złowieszczo.
Precyzja to zresztą coś, za co twórcom należy się uznanie. Ci umiejętnie wykorzystują przestrzeń, lawirując między górą a dołem, areną a kulisami, patrzącymi a obserwowanymi. Czuć upływający czas – po granicznych chwilach gorączki następują długie okresy przestoju. To trochę jak w „Klubie winowajców” Johna Hughesa, tyle że z bronią i swojską scenerią – wszyscy są tu wymęczeni i za karę, buntownik, królowa balu i szarak. Między postaciami zawiązują się nieoczywiste sojusze. Ta nić porozumienia – świadectwa troski negocjującej Leny wobec „terrorysty” czy „terrorysty” wobec zakładników i na odwrót – wyprowadzają historię na inny poziom, uwiarygodniają ją i przydają jakiejś nadziei. Relacje wyrażane są przez drobne gesty i język – jak rzadko w polskim filmie naturalny, z wpisaną weń niezręcznością i spontanicznością.
Zaczęłam od milenijnych lampek jako szpargału z przeszłości i dokumentu przemijania. Tymczasem „Prime Time”, mimo że opowiada o przeszłości, sięga dalej – staromodne studio telewizyjne staje się uniwersalną parabolą. Z niedopowiedzeń i rozrzuconych tropów układają się strzępki ponadczasowych historii – o rodzicielskiej przemocy, niespełnieniu, potrzebie usłyszenia, klasowych podziałach i wykluczeniu, przedmiotowym traktowaniu i emancypacji, o życiu tak cichym i nieefektownym, że niezauważalnym. Najbardziej uderzająca z nich wydaje się ta o hipokryzji – skostnieniu myślowym, upartym trwaniu przy dawnym układzie, mimo obnażenia jego niewydolności. Determinacja, z jaką jego strażnicy – tutaj władze telewizji, policja, dyktat procedury – nie chcą dopuścić chłopaka do głosu, nie jest obca również pokoleniu, które milenijnego sylwestra pamięta jak przez mgłę.
Prime Time, reż. Jakub Piątek, 2021