W co grają ludzie? O „Pierwszym bandziorze” Mirandy July

Dziwna, dziwny, dziwne. Mam wrażenie, że recenzenci „Pierwszego bandziora” jakby się zmówili, by odmienić „dziwność” przez wszystkie przypadki – według wielu opinii książka Mirandy July jest dziwna, podobnie jak dziwna jest jej bohaterka. Dziwne są relacje, w które wchodzi i dziwne są wydarzenia, które ją spotykają. Co ciekawe, owa dziwność niekoniecznie przywoływana jest jako wada czy zarzut. Chodzi raczej o uznanie dla autorki, która stworzyła coś innego, wyróżniającego się, ale także, przynajmniej takie mam wrażenie, o recenzencką bezsilność. Bo co najłatwiej określić przymiotnikiem „dziwny”? Najczęściej to, czego nie rozumiemy.  

Nie ma w tym nic nomen omen dziwnego. Zarówno filmy Mirandy July („Ty i ja i wszyscy, których znamy” oraz „Przyszłość”), tak i jej książka opierają się na podobnej strategii twórczej, w której na pozór zwyczajna codzienność z czasem okazuje się lekko przesunięta, podkręcona zbyt jaskrawym filtrem. Nie na tyle, by nazwać ją abstrakcyjną czy surrealną, ale wystarczająco, by poczuć pewien dyskomfort. To przesunięcie służy autorce do stwarzania sytuacji zarówno zabawnych, jak i nieoczywistych, z których każda okazuje się nośnikiem dodatkowych sensów. Bezlitośnie zmusza nas July do główkowania, przydałby się chociaż jakiś przypis, drobna adnotacja, która rozjaśniłaby jej intencje. Niby normalna rzecz, ta nadprodukcja sensów, a jednak w literaturze obyczajowej i zabawnej, oczekiwanej jako lekka i sprawna, spotykana rzadziej, więc zaskakująca. Na minus czy na plus? To już zależy od czytelnika.  

Kierunek do wewnątrz

Główną bohaterką „Pierwszego bandziora” jest Cheryl, samotna czterdziestolatka cierpiąca na tzw. globus histericus, czyli nerwową gulę w gardle. W wymyślonej kulce kumuluje się zbierany codziennie płacz i wstyd. Zamiast wytrysnąć ku górze, choćby w postaci jednej łezki, zatrzymuje się w przełyku, powoduje napięcie mięśni, blokuje ciało, unieruchamia. Cheryl jest patologicznie spięta. Jest neurotyczką do potęgi, która boi się zbyt wielu strasznie prostych rzeczy, na przykład kontaktu z ludźmi. Najwyraźniej widać to wtedy, gdy usilnie stara się mijać ze swoim ogrodnikiem – wychodzi z domu, zanim on przyjdzie, jeździ w kółko po mieście, czekając aż wyjdzie. Cheryl choruje również na inne choroby – jest pedantką, co pomaga zachować jej pozory kontroli, paranoicznie boi się osądzania, ma ogromny problem z asertywnością, w towarzystwie zachowuje się nieporadnie, nerwowo, głupio.

Jako kłębowisko nerwic Cheryl jest w uniwersum July figurą dość typową. To kolejna postać z całej galerii podobnych do siebie, starzejących się bohaterów, którzy w ferworze życia zapomnieli dorosnąć, a teraz z trudem stawiają czoła rzeczywistości. Jak Richard z „Ty i ja i wszyscy, których znamy”, który podpala sobie rękę, by zwrócić uwagę swoich synów. Jak Sophie z „Przyszłości”, która boi się otworzyć drzwi kurierowi, bo dawno nie miała z nikim kontaktu. Trzydziestolatkowie, czterdziestolatkowie, którzy nauczyli się nowoczesności, ale nie wyrośli ze staroświeckich dusz – za mało przebojowych, za bardzo introwertycznych.

W czasach mojej młodości dziewczyny również się złościły, ale kierowały te uczucia do wewnątrz, cięły się i zapadały w depresję. Tymczasem te współczesne po prostu warczą: wrrr i popychają człowieka na ścianę. 

– zauważa Cheryl z typową dla siebie dezynwolturą.

Wszyscy jesteśmy dziwni

Dla prozy July ów „do wewnątrz” okazuje się kluczowe. „Pierwszy bandzior” to nic innego jak pędzący na łeb i szyję zapis myśli bohaterki, gdzie wewnętrzny komentarz do bieżących wydarzeń co rusz przetykany jest jakąś kolorową fantazją, wstydliwym wspomnieniem lub abstrakcyjnym skojarzeniem. Cheryl ciągle coś sobie wyobraża, prowadzi w głowie rozbudowane dialogi, jej myśli skręcają w nieoczekiwane rejony, neurozy obnażają się same, odczucia nie są cenzurowane, bywają więc zdziecinniałe, obsceniczne, złośliwe, narcystyczne. Z drugiej strony – są też czułe, ludzkie i szczere. Być może również to potęguje tę wytykaną autorce dziwność, budzi czytelniczą irytację. Tymczasem Cheryl owszem, bywa w swojej bezbronności nieprzyjemna, ale nie bardziej niż każdy z nas. Tyle że my mamy nad nią zasadniczą przewagę – nikt nie grzebie w naszych intymnych myślach, nie zawsze przecież uporządkowanych i niekoniecznie szlachetnych.

Stosunki międzyludzkie dla opornych

Sytuacja Cheryl zmienia się, gdy do jej mieszkania wprowadza się Clee. Młoda, sensualna i wyluzowana dziewczyna, która nie dba ani o porządek, ani o ciało (zresztą bardzo ponętne), ani o konwenanse. Clee to kompletne przeciwieństwo Cheryl. Konfrontacja z nią, wymuszona i niechciana, okaże się dla bohaterki przełomem. Kontakt fizyczny, dotyk, regularne rozładowywanie emocji – to wszystko wyzwala endorfiny i pomaga wreszcie się rozluźnić. Bohaterki znajdują specyficzny sposób na komunikację (szkoda zdradzać jaki, by nie psuć czytelnikowi zabawy), do bólu dziecinny i prostacki, bo, jak twierdzi Cheryl: „Udawanie prostaka działa w pewnym sensie wyzwalająco.”

Bohaterowie „Pierwszego bandziora” zresztą ciągle udają, podejmują kolejne gry, wchodzą w role. Mężczyźni, którzy bywają bardziej obcesowi niż są w rzeczywistości, ambitne kobiety, które odgrywają role podwładnych, dobrze usytuowany facet, który pozuje na włóczęgę, dorosły, który udaje dziecko, zestresowany, który demonstruje swój luz (na przykład pstryka palcami na parkiecie, mimo że wcale dobrze się nie bawi), kobiety, które „kopiują swoją kobiecość od innych kobiet”. „Kiedy już człowiek nauczy się tych ruchów, wchodzą mu w krew. Tak jakby mózg był na wakacjach.” July traktuje kolejne sytuacje społeczne jako okazję do programowania i formatowania samych siebie, co w kontaktach z innymi pomaga zarówno w obniżeniu napięcia i uniknięciu szkodliwych sytuacji, jak i w zdobyciu aprobaty i utrzymaniu psychicznej równowagi. Jako istoty społeczne jesteśmy spragnieni bodźców, prowokujemy je. Udawanie porzucamy dopiero, gdy zostajemy sami i możemy swobodnie dłubać w nosie lub stworzymy z kimś intymną więź. Na przykład z kochanką czy z przyjaciółką. Lub z dzieckiem.

Dorosłość zaczyna się po dziecku

To zaskakujące, jak książka July po szalonej pierwszej połowie, w drugiej zaczyna mutować – najpierw robi się mocna i odważna, potem staje się poważniejsza, coraz intymniejsza. Z jednej strony dzieje się tak za sprawą silnej więzi, która rodzi się między bohaterkami, z drugiej – z powodu nowej roli, w którą obie wpadają. Roli matek. Gdy na horyzoncie pojawia się temat macierzyństwa „Pierwszy bandzior” staje się interesującym studium jego początków. Procesu, który powoli przekształca „ja” zwykłego człowieka w „ja” rodzica, a tym samym pomaga mu dorosnąć.

Nie dziwi szczerość i intensywność, z jakimi autorka opowiada o stawaniu się matką. Gdy pisała tę książkę, sama była w ciąży.

Dziecko nie tyle zmieniło moje życie, ile je zintensyfikowało. Nie mogę już unosić się na powierzchni rzeczywistości jak w jakimś śnie, rozmarzona, samotna intelektualistka, bo muszę na przykład pojechać na pogotowie.

– mówi w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów”. W jej powieści padają podobne słowa:

Tamten okres wydawał się teraz jak z głupiego serialu telewizyjnego: (…) dryfowaliśmy jak odurzeni z myślą, ze wszystko będzie dobrze. Tu i teraz nastało prawdziwe życie. 

Opieka nad nową istotą okazuje się remedium na dawne traumy i neurozy. To, co w pierwszej połowie książki wydawało się szalenie istotne, w drugiej jest już błahe, a nawet śmieszne. Książka jakby dorastała wraz z bohaterką. Poza tym temat macierzyństwa czyni tę prozę ostentacyjnie kobiecą. Mężczyźni u July nie dają rady, nie wyrabiają – ten obleśny, który przeżywa kryzys wieku średniego i próbuje się przespać z jak najmłodszą kobietą, czy ten narcyz, który wykorzystuje swoją władzę, by ubliżyć łaknącej jego względów sekretarce. 

Moc językowej inteligencji

Wszystko, co napisałam powyżej, brzmi bardzo poważnie, ale warto podkreślić, że „Pierwszy bandzior” to książka szalenie dowcipna – zarówno ze względu na zabawne wydarzenia i towarzyszący im element zaskoczenia, jak i dowcip zawarty już w samym języku. Pióro July jest świadome i łakome. To mistrzyni rozbudowanych porównań, wizualnych, niemal filmowych. Jak to:

Clee rozciągnęła się na łóżku, jakby była człowiekiem, który spada w przestrzeń.

to:

Wkroczyłam do Open Palm sprężyście, jakbym przemierzała powierzchnię księżyca.  

na pewno to:

Wszyscy wydawali się dziwni i podejrzani, jakby pod biurkiem ukrywali brak spodni i nieściśnięte genitalia.

lub to:

Wzrok pełen wyczerpania, jak u wojownika, który zaryzykował wszystko, żeby wrócić do domu, a teraz, półżywy, leżał na progu.

Cytować July można długo, podobnie jak rozwikływać jej zaplątaną głowę. „Pierwszy bandzior” jest jednocześnie wyzwaniem, jak i znakomitą rozrywką. Jestem przekonana, że spodoba się każdemu, nadto rozedrganemu, skierowanemu bardziej „do wewnątrz” niż „na zewnątrz”. I pospieszy mu z ukojeniem. „Szczęście i komfort nie są dla mnie celem w życiu” – mówi z brawurą July, wspaniała przewodniczka ludzi, dla których niezręczność i brak komfortu to chleb powszedni.

Miranda July, Pierwszy bandzior, tłum. wyd. Pauza, tłum. Łukasz Buchalski, Warszawa 2018. 

Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Pauza

Fotki:
Główna – kadr z filmu „Ty i ja i wszyscy, których znamy”

W tekście:
Kadr z filmu "Przyszłość"
Miranda July, źródło YouTube.  


About the author

superchrupka

View all posts

1 Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *