Żony zuchwałych i zakochanych w śpiewie własnego głosu mężów są świadome swojej roli – zakutane w podomkę, kapcie i powolną codzienność, ciche i uległe, cierpliwie pracujące nie na swój sukces. Dawniej zakochane ślepą miłością i regulowane kulturowym przykazem trwania w cieniu partnera, teraz zgorzkniały. Za wcześnie dały sobie wmówić, że są słabe; że życie to nie dla nich.
„Żona” Björna Runge’a to film interesujący, choć niespełniony. Zwłaszcza w porównaniu ze złośliwą i cierpką powieścią Meg Wolitzer. Czytając książkę po obejrzeniu filmu, to jakby otrzymać tajny dostęp do myśli bohaterki granej przez Glenn Close. Na zewnątrz opanowanej, odrobinę sarkastycznej i pogodzonej z niewdzięczną „rolą żony”, pod spodem kipiącej od złości. Film niepotrzebnie maskuje ten sarkazm i przesadza z powagą, choć bywa też trafnie uszczypliwy. Jak w pierwszej scenie, która w zgrabnych konturach charakteryzuje męża zuchwałego – najpierw objadającego się po nocy słodyczami, potem lepiącego się z nudów i z śliskim uśmieszkiem do niechętnej partnerki. Ot, duże dziecko, złaknione uciechy, uwagi i aprobaty. Tyle że z Noblem.
Rola Close również jest trafiona. Ma w sobie zarówno ciepło, rzadko dostrzegane, choć obecne w tej aktorce, jak i drwinę na stałe wpisaną w jej twarz z haczykowatym nosem wiedźmy. Przypominam ją sobie z serialowych „Układów”, gdy jako apodyktyczna prawniczka tłumaczyła podopiecznej, że większość mężczyzn nie radzi sobie z ambitnymi kobietami. „Kobiety wiedzą jak grać drugie skrzypce. Jesteśmy tak wychowane” – mówiła, przepowiadając po trosze swoją przyszłą bohaterkę.
To zupełnie inaczej niż w słynnym „Fatalnym zauroczeniu” Adriana Lyne'a, gdzie zagrała kobietę niezależną, ale samotną, bez empatii potraktowaną przez scenariusz stalkerkę. Reżyser filmu mówił w wywiadach przy okazji premiery rzeczy co najmniej problematyczne, jak choćby to: „Samotne kobiety w pewnym sensie nadmiernie starają się zrekompensować to, że nie są mężczyznami”. I to: „Moja żona nigdy nie pracowała. Jest najmniej ambitną osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Jest wspaniałą żoną. Nawet przez sekundę nie myśli o robieniu kariery. W pewnym sensie żyje moją karierą i to wspaniałe uczucie. Przychodzę do domu i ona tam jest.”
Zęby bolą od narcyzmu, zupełnie jak w przypadku bohatera książki Wolitzer.
Na szczęście dostrzeżono już, że opowieści drugoplanowych żon są o niebo ciekawsze niż monologi zuchwałych mężów.
Żona