Wieść o tym, że Jennifer Jason Leigh wystąpi w najnowszym filmie Tarantino, ujawniła swego rodzaju dziennikarską nieporadność. Owszem, był zachwyt – jak to super i w ogóle, że Tarantino sięgnął po taką perłę, zapomnianą niewątpliwie, ale utalentowaną i zasłużoną przecież. Ale. Nagle okazało się, że wszyscy za Jennifer tęsknili, świetnie ją znają i jej filmografię też, którą – zdawać się mogło – regularnie odświeżają po nocach w nostalgii i w zachwycie. "Och, jak cudownie, że wróciła nasza ulubiona aktorka, nie możemy się doczekać!" No przecież. Leigh to prawdziwa gwiazda lat 90. – grała u Cronenberga, u Altmana, w tym, no, "Autostopowiczu" i… i… i… no właśnie. I co dalej?
I ja bardzo się ucieszyłam, że Tarantino postawił właśnie na tę, a nie inną aktorkę. Dam sobie jednak rękę uciąć, że w ten sposób nie tyle krajanom znad Wisły o niej przypomniał, co dopiero nauczył ich właściwie przypisywać nazwisko do twarzy.
Gdy jeden z krytyków określił role Jennifer Jason Leigh "wcieleniami kruchych neurotyczek" – od razu się wzburzyłam. Filmografia tejże zbudowana jest przecież nie na słabości, ale na sile. Jej role doskonale się uzupełniają, tworząc spójny wizerunek kobiety z wolą przetrwania. Nic dziwnego, że krytyk o tym nie wiedział. Wiele filmów Leigh, zwłaszcza wczesnych, nie dobija w filmwebowych statystykach 1000 głosów. Jeden z piękniejszych (mowa o "Georgii" Ulu Grosbarda) nie ma ich nawet 100.
Aktorskie emploi Leigh ukształtowało się już w jej wczesnych rolach. W „Autostopowiczu” kelnerka Nash stawia wszystko na jedną kartę – spontanicznie chwyta porzuconą broń, by wymierzyć nią wprost w gliniarza i obronić w ten sposób dopiero co poznanego chłopaka. Owszem, jest w tym geście wiele brawury, szaleństwo czy nawet głupota. Ale nie tylko. Heroiczna obrona nieznajomego to także wyraz niecodziennego zaufania okazanego drugiemu człowiekowi. To również potrzeba sprawiedliwości, a także skrajne emocje, które niemal zawsze towarzyszą tej aktorce.
“Ma twarz anioła, a gra role rodem z piekła” – tak określił ją niegdyś Roger Ebert. Drobna postura (160 cm wzrostu) i charakterystyczna dziecięca uroda od zawsze były w przypadku tej ekstremalnej postaci mylące. Jej bohaterki często żyją na granicy – czy to obłędu, hańby, załamania czy ryzyka. Filmowa Jennifer to odważna i niejednoznaczna kobieta. Brawura sąsiaduje u niej z czymś skrajnie innym – z łagodnością. To aktorka, która nie tylko nie boi się wskoczyć w ogień, zaprzedać duszę diabłu czy pociągnąć za spust. Ona przede wszystkim nie boi się czuć, nawet za cenę przykrych konsekwencji.
Prócz "Nienawistnej ósemki" na ekrany trafiła w tym samym czasie "Anomalisa" Charliego Kaufmana. Choć nominowana do Oscara w kategorii najlepsza animacja, skandalicznie rzadko się o niej wspominało w oscarowych dyskusjach. Przesłonięta przez pixarowe "W głowie się nie mieści" nie znalazła w sobie siły przebicia. Szkoda. "Anomalisa" to nie tylko piękny, gorzki i mądry film, ale też ciekawe formalnie dzieło sztuki. To także najnowsza perła w naprawdę bogatej karierze Leigh – następna wariacja wciąż świetnie granej przez nią postaci.