Nie oceniaj filmu po… ocenie?

nie oceniaj 5

Nie wiem jak Wy, ale ja mam tak, że zanim odpalę jakiś film, wchodzę na najpopularniejszy w Polsce, jednocześnie chyba najbardziej hejtowany portal filmowy – Filmweb. Tutaj nie tylko ogarniam sobie obsadę, twórców, podstawowe fakty, ale też analizuję ocenę filmu i przeglądam zamieszczone pod nim komentarze. Niekoniecznie jednak im ufam. 

Po latach bywania na Filmwebie opracowałam własny system czytania ocen. Nie zawsze się sprawdza, co jakiś czas odnotowuję jakiś nowy, ciekawy wyjątek, ciągle się czegoś uczę. Być może zostanę kiedyś ekspertem filmwebologii. Oto pierwszy szkic mojego podręcznika.

Zacznijmy od tego, że wysoka ocena na Filmwebie jest podejrzana, zwłaszcza w przypadku filmów w miarę nowych. Najdobitniejszym na to dowodem są dwa pierwsze miejsca na szczycie listy Top 500 – „Skazani na Shawshank” oraz „Nietykalni”, czyli zgrabne przykłady emocjonalnego szantażu. To oczywiście żadne tam odkrywcze zjawisko, że filmy w prosty sposób wzruszające, te, które sprzedają nam „życiowe mądrości”, wcale się z tym nie kryjąc, stanowiące pomnik dla ludzkiego uporu, determinacji i siły, epopeje o pokonywaniu słabości, mają wśród "widza środka" spore szanse powodzenia. Niezależnie od ich faktycznej wartości. Taki widz lubi też filmy superbohaterskie i wielkie widowiska, szczególnie sci-fi, przez co często są to tytuły o zawyżonych ocenach. Po drodze jest mu również z ładnymi obrazkami, które udają, że są czymś więcej, że mają jakieś drugie dno, chociaż tak naprawdę go nie mają (takie na przykład „Źródło” Aronofsky’ego). Mimo to nawet filmwebowcy, mityczna, niedookreślona masa, czasami trafiają z oceną, choć bywa, że przypadkiem. 

Słynni, docenieni reżyserzy mają chody u każdego internauty, który pozuje na znawcę filmów. Najlepiej jeśli są to twórcy już nieżyjący, a wartość ich filmografii została udowodniona podręcznikowo. No bo trochę głupio ocenić Kubricka czy Hitchcocka zbyt nisko, prawda? Takie filmy ogląda się z innym, lepszym nastawieniem – wiarą i wiedzą, że obcuje się z arcydziełem. Większość głosów zawsze więc będzie na „tak”, nawet jeśli film odbiorcy "nie siadł" lub go nie zrozumiał – w ten sposób średnia ma szansę okazać się miarodajna. Według tej samej reguły wśród reżyserów jeszcze żyjących w miarę dobrze oceniani są na przykład Tarantino czy Scorsese.

nie oceniaj 2

Kinowe klasyki istnieją poza klasyfikacją. Takie filmy-giganty jak „Przeminęło z wiatrem”, „Dawno temu w Ameryce”, „Ojciec chrzestny”, „Lot nad kukułczym gniazdem” czy „Czas Apokalipsy” zawsze mogą liczyć na hojność gwiazdek wśród filmwebowych klikaczy. „Cienka czerwona linia” MUSI być dobrze oceniona, choć mogę się założyć, że wielu internautów, którzy dali temu filmowi wysoką ocenę, trochę na nim przysypiali. Takich tytułów nie wypada ukarać niską notą, nie tylko z sympatii, z wiary, że ma się do czynienia z dobrym kinem, ale po prostu – z rozsądku. By nie wyjść na głupka. Dobrze radzą sobie również tytuły kultowe, wspominane z nostalgią jako uroczy relikt epoki VHS lub filmy z jakimś kozakiem w obsadzie, np. z Clintem Eastwoodem.

Stare, ale mało znane filmy też mają szansę przebić się z wysoką oceną. Dzieje się tak dlatego, że oceniają je głównie fani dobrego kina. Młodzi, "przeciętni" widzowie ich nie oglądają, więc chybionych klików tu mniej. Jak rozpoznać, że film nie został dotknięty zarazą „złego widza”? Można zerknąć w komentarze. Jeśli większość (a pewnie jest ich niewiele) jest napisana w miarę treściwie i poprawną polszczyzną, ocena będzie godniejsza zaufania niż tam, gdzie ortografia i umiejętność formułowania myśli kuleją (z niedawno zapisanych na marginesie przykładów: francuskie „Koty” z 1964 roku, „Prawda” z Brigitte Bardot, mniej znane filmy Sidneya Lumeta czy Roberta Altmana). Mam przeczucie, że podobny schemat tyczy się też nowego, niezależnego kina z ambicjami, najlepiej takiego, które dostępne jest w sieci wyłącznie z angielskimi napisami.

nie oceniaj 3

Filmy, które z jakichś powodów miały szczęście i zrobiła się na nie moda, też mogą liczyć na przychylność. Wielu krytyków rozpisywało się, że na przykład taki „Whiplash” to film bardzo dobry, wręcz genialny. Użytkownicy internetu uwierzyli i się zachwycili ponad swoją miarę (ocena 8,2). Czy taki skromny, trochę dziwny, trochę nieprawdopodobny film byłby oceniony tak łaskawie, gdyby nie dostał poparcia oscarowej komisji i licznych recenzji? Być może nie. Dlaczego? Tego typu małe-duże filmy, jeśli nie trafiają do polskich kin i nie mają poparcia mediów i mądrych głów, w większości nie radzą sobie tak dobrze, bo nikt nie tłumaczy szerszej publice ich wartości. Tak jest w przypadku innych fajnych tytułów (wyliczam z głowy jak leci): „The Rover”, „Berberian Sound Studio”, „Hateship, Loveship”, „We Are What We Are”, „Greenberg” itd.

Choć tutaj wyciąganie wniosków bywa już bardziej skomplikowane. Dowodem na to jest choćby wysoka ocena wielbionego przeze mnie „Przeznaczenia” (7,0). Być może to kwestia gatunku? Sci-fi? Niemniej jednak mam wrażenie, że optymalną notą wśród filmów „nowych” jest „szóstka”, jak w szkole, ewentualnie „piątka”. Tak jak nadmieniłam wcześniej, warto w czytaniu not wspomagać się komentarzami. Jeśli pod „piątkowo – szóstkowym” filmem pojawiają się głosy, że obraz jest „nudny”, albo „nie powala”, „nic specjalnego”, albo wręcz „nielogiczny”, „nieprawdopodobny”, „głupi” to warto się tytułowi przyjrzeć (chociaż oczywiście zdarza się nadziać tą metodą na film, który naprawdę „nie powala” – ale nie tak zaś znowu często, jak można by przypuścić). Rzecz sprawdza się szczególnie w przypadku horrorów i filmów, które otwarcie jadą po bandzie, żonglują konwencjami, wymagają abstrakcyjnego poczucia humoru i dystansu. Taka na przykład „Lucy” nie ma u przeciętnego filmwebowca szans. Ale mniejsza o nią. Nie mogę się nadziwić, że taki filmowy „kozak” jak „Starship Troopers” ma notę ledwie 6,5 zamiast rozsadzić ekran od entuzjazmu dobrze bawiących się kinomanów.

nie oceniaj 4

Oczywiście moje mocno uogólniające analizy to żart i z łatwością każdy mógłby podać mi przykład obalających mój schemat. Żeby dobrze wyczytać wartość filmu z jego filmwebowej strony trzeba czasami przeanalizować wszystkie czynniki jednocześnie – od reżysera, poprzez rok produkcji, a nawet obsady, aż po gatunek i wreszcie nastroje panujące w komentarzach, a potem to wszystko przepuścić przez sito swojego gustu filmowego. To proces, wbrew długiemu opisowi, bardzo szybki. Trwa góra dwie minuty. Tutaj przydaje się też intuicja i umiejętność łączenia faktów. Jednak żeby rozpisać taki uniwersalny schemat, trzeba by się trochę bardziej przyłożyć – nie wiem… stworzyć jakieś statystyki? Przeprowadzić badania? Może kiedy indziej ;) Wiadomo, filwebologia to dość skomplikowana nauka.


About the author

superchrupka

View all posts

8 komentarzy

  • No nie wiem… Zalatuje mi tu trochę teoriami spiskowymi. Ja na przykład nigdy się nie zastanawiałem nad ocenami filmwebu. Lubię zerkać na te z imdb i co ciekawe czasem są duuże różnice (masz kolejny temat na post: różnice w ocenach według pochodzenia userów :). Ja przeważnie wybieram filmy, które CHCĘ obejrzeć. I przeważnie wiem dużo przed projekcją. Czasem obcowanie z samą listą płac zabiera mi więcej czasu niż oglądanie filmów :):) Kto pisał scenariusz, reżyser, aktorzy, producent itd. Czasem mnie to po prostu kręci :) Kilka razy naciąłem się na wysokiej ocenie filmu. Na imdb widać to szczególnie dla kina z Bollywood, którego nie trawię. Te filmy mają wysokie oceny na imdb (oscylujące wokół 8-9). No i wybrałem raz thriller z wysoką oceną, bo i zdjęcia ładne i typ w roli głównej postawny i dobrze wyglądający. Temat też zacny bo o wojnie domowej. No i co? WTF?!!? Zdjęcia pozostały ładne, ale ciężko mi było wytrwać do końca.. 

    A jeżeli już chodzi o filmweb, to jeśli miałbym wybierać film według oceny to taki z wysoką oceną i liczbą głosów wokół 30. To może być dobre :) To taki mój wzór.

     

    P.S. A na "Cienkiej czerwonej linii" byłem dwa razy w kinie, zajebisty film. Zresztą "Źródło" też bardzo lubię. Tu nie chodzi o jakieś debaty nad drugim dnem. Takie filmy ciężko zrecenzować. Jeżeli ktoś tego nie lubi, nie musi hejtować. Jeżeli ktoś kocha taki tytuł, też nie musi się od razu uzewnętrzniać z tym, czym dla niego jest "Źródło". To jego film, czuję go "tak w środku" i niech tak pozostanie :)

     

    • Ja podobnie jak Ty wybieram filmy, które chcę obejrzeć, absolutnie nie kierując się ocenami. Natomiast to, że się nad tymi ocenami zastanawiam jako nad czymś odwzorowującym powszechne gusta, jest już zupełnie inną historią. Stwierdzenie, że na podstawie not przy filmach robię sobie jakieś oczekiwania, jest pisane raczej pół żartem, pół serio. Jak zresztą cały mój wywód, który wziął się z tego, że faktycznie zdarza mi się dobrze w ten sposób zdiagnozować jeden czy drugi tytuł.

      Też lubię "Cienką czerwoną", ale "Źródło" niestety uznaję za straszną, filmową grafomanię, dlatego mi się nawinęło. Ale to ja! ;) Tylko ja :)

  • Ja  prawiew ogóle nie odwiedzam filmweba ( jak już, to wyłącznie imdb ) , uważam , że jest on zupełnie nie miarodajny ,  z której strony by nie podejść Szczerze mówiac, malo mnie interesują cudze opinie , nie wiele są w stanie mi pomóc, zwłaszcza w przypadku takiego kina, jakie mnie interesuje. Do Twoich filmwebowych kategorii dodałbym jeszcze : ,, film oceniony na maxa, który widziała tylko jedna, lub dwie osoby, albo nikt ''

    Ten typ kina, ktory opisałaś w pierwszym akapicie jest mi szczególnie obcy, żeby nie powiedzieć wrogi. Odkąd Paul Verhoeven opuścil Nowy Świat, blockbustery zdechhły . Kozactwo sie skonczyło.

    Generalniwe wali mnie, co vox populi sądzi o danym filmie i nie wynika to z jakiegoś snobowania się na nie wiadomo kogo. Po prostu sie rozmijamy.

    ,,Żródła'' nie widziałem ( tylko to Bergmana) . ,, Cienka Czerwona..'' jest super widowiskiem, ale cała filozofia tego filmu, a raczej sposob jej podania jest dla mnie nieczystym chwytem . bardzo żle rzutującym na całość. Z kolei filmem, przed ktorym jak widzę wszyscy ( kojarzeni z uczęszczanych blogów ) miłośnicy interesującego kina walą pokłony , a mnie tylko wkurwił i potwornie rozczarował, jest ,, Rover''. Tym bardziej, że lubie takie historie i takie nastroje . Ten film posmarował masno klimatem, żeby gładko przepchnąć na tym stek idiotyzmów.

    • Przegapiłam Twój komentarz, sorki. Często mi się to zdarza, bo nie dostaję, nie wiem czemu, powiadomień na maila.

      Jeśli nie wkurwia Cię, co większość myśli o filmach, jesteś szczęściarzem :) Ja mam nadzieję, że wreszcie i mi przyjdzie do tego dojrzeć i będę miała w dupie, że powszechne gusta kierują się w takim, a nie innym kierunku. Nie powszechne, źle. Że ludzie, w których czasami chciałabym widzieć coś więcej i sobie z nimi pogadać, nie mówią tym samym "kodem" co ja. Z mojej strony to też nie jest coś w stylu wywyższania się. Ja mam sporo pokory, a do tego czasem życiowe zwroty akcji dają mi po nosie, więc się zamykam. Czasami tylko łaknę rozmowy na żywo, dyskusji jakiejś sensownej, jakiejś inspiracji, a znajduję je właśnie gdzieś na blogach, o których tu wspominasz, czasem w jakimś artykule, czasem w postaci jakiegoś jednego ludka i tyle. Stąd mój żal to filmwebu, czyli do ludzi. Ale taki żal, hmmm, umiarkowany. Nie dręczę się tym codziennie.

      No ja nie potrafiłabym się wkurwić na "The Rover", trochę mnie nawet tak rozmiękczył i idiotyzmów nie dostrzegłam. Finał był cool, choć pewnie są tacy (Ty? ;) ), którzy uważają go za naciągany ;)

      Fajniej się chyba wkurwiać na pojedynczny film niż na ogół ludzi ;)

  • Na prawdę sie nie przejmuj tym wszystkim, to nie jest tego warte. Ja się już dawno wyleczyłem z ciągot do dzielenia sie impresjami i zachwytami nad  kinem ( ktorego nikt nie knini poza mną ) z bliskimi osobami, dla których jednakowoż jest to, raz-że totalnie obce ciało, dwa- nie budzące zadnego zaciekawienia. Irytowala mnie ta oschłość , ale z czasem starałem się ich zrozumieć ; bo kiedy ja sam mam do czynienia z typem, który z uporem maniaka nawija o czymś , co mnie kompletnie nie interesuje, to mam problem , bo nienawidzę jednej rzeczy : zmuszać sie do słuchania kogoś przez grzeczność. Stąd tez bardzo nie chcę byc przez innych słuchanym ,,przez grzeczność'', z resztą wyczuwam to na ogół od razu i wtedy raczej wolę sie już zamknąć.

    Dla tego już wole, jak ktoś powie prosto z mostu, że go temat wali i nudzi i sam też ( na początku zawsze grzecznie :D ) w podobnej sytuacji daję to interlokutorowi jasno do zrozumienia

    To wszystko mi pomogło pogodzić sie z tym, że w swoich filmowych fascynacjach jestem skazany na samotność.

    Co do ,,Rovera'' to nie chce mi sie już wytaczać argumentow przeciw. Bo co by to dało? Gdybym Cię nawet przekonał, to skutkiem tego odebrałbym Ci jakąś część frajdy . Co bym zyskał? Jakąś tam intelekyualną satysfakcję. Zakładam, ze byłaby ona mniejsza, niż Twoje poczucie odczarowania. Nie opłaca się :)

    • :)

      Jasne, że masz rację. A przecież masz „gorzej”, bo z tego co mi wiadomo, gustujesz w filmach dziwniejszych niż ja ;)
      Ja też już się nauczyłam trzymać język za zębami, nawet jak mi się wyrywa. Nie lubię być nudna i nie lubię, jak się na mnie patrzy jak na dziwoląga. Nie wtryniam sie też w filmowe, jałowe dyskusje, staram się raczej nie mądrzyć. Do mądrzenia założyłam sobie bloga :D W swoim najbliższym otoczeniu pod względem „kulturalnym” jestem trochę jak wilk stepowy, samotnie sobie błądzę myślami. I moze się kiedyś z tym w 100% pogodzę.

      Dziękuję, że pozwoliłeś mi zatrzymać moją frajdę ;)

      Pozdrawiam serdecznie!

  • Temat jest bardzo ciekawy i na pewno daje sporo do myślenia. Trzeba pamiętać przede wszystkim, że odczucia i ocena to są zawsze subiektywne wartości. I to co się podoba osobie A niekoniecznie spodoba się osobie B (Paulo Coelho, wiem :p). Faktem jest jednak, że nie można oceniać książki po okładce a filmu po filmwebie. Dopóki czegoś sami nie sprawdzimy, tak naprawdę nie powinniśmy mieć możliwości wypowiadać się na dany temat. A sugerowanie się ocenami już niejednokrotnie mogło sprawić, że ominął nas np. ciekawy film. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *