Kapitan Ameryka: Co zadecydowało, że taka piękna dama wstąpiła do wojska?
Tzn. Piękna kobieta… Agentka, nie dama.
Jesteś piękna, ale…
Agentka Carter: Nie umiesz rozmawiać z kobietami.
"Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie"
Nakręcenie pierwszego od ponad dekady filmu z superbohaterką w roli głównej to owszem, doniosłe zadanie. Czy Hollywood dało mu radę? Szczerze mówiąc… Czy to ważne? Z perspektywy naszego podwórka nie tak bardzo, jak sugeruje mnogość i żarliwość komentarzy. Ciekawsze w tym szaleństwie, bo realnie bliskie, może okazać się zgoła coś innego. Nie to, czy w dalekim Hollywood poradzono sobie z Wonder Woman, ale czy to my, widzowie, daliśmy jej radę.
Jak Wonder Woman łamie kości i języki
Wonder Woman to nie Superman, nie da się ukryć. Wonder Woman jest kobietą. I jest to pewien problem. Bo o ile o superbohaterach przyzwyczailiśmy się mówić i pisać, tak o superbohaterkach dawno nie mieliśmy okazji. Zwłaszcza tak ambiwalentnych jak ona – waleczna, niepokonana, a jednocześnie skrajnie łagodna i niewinna. Ta dwoistość natury może wprawiać w zakłopotanie. To jakieś pęknięcie w wizerunku, coś, co budzi poznawczą nieufność. W co uwierzyć? W siłę czy w niewinność? Do tej pory nasz wzorzec mitycznej wojowniczki był inny. Xena z zaciśniętymi w podkowę ustami, ze stalowym wzrokiem, mięsna jak Jagna, która pośladkami rozgniatała orzechy, niebezpieczna jak dzikie zwierzę; do końca nie wiadomo, czy dobra czy zła. A Wonder Woman? Spójrzmy tylko. Ciepła, owalna twarz, łagodne, czułe oczy. Te oczy nie mogą kłamać. No cóż, dziewczynko, z taką „twarzyczką” twoja siła to niestety sprawa drugorzędna.
W powyższy sposób próbuję wytłumaczyć sobie nieporadność językową szeregu recenzji i innych wypowiedzi, także w social mediach, dotyczących naszej „nowej” superbohaterki. Tu bowiem, w pierwszej kolejności i z uporem maniaka, określa się ją mianem „urocza”, co, bądźmy szczerzy, w przypadku przełomowej wojowniczki, która jak burza idzie przez świat ogarnięty wojną, brzmi protekcjonalnie. Upupiająco? W tekstach sypią się peany na cześć urody aktorki, jej ciała, uśmiechu. U bardziej „romantycznych” recenzentów pojawia się nawet element miłosny (można się zakochać[1], Gal Gadot rozkochuje w sobie widza pierwszym uśmiechem). Ktoś inny ma ochotę ją przytulić.
Próba ujęcia bohaterki w kategorie estetyczne momentami przybiera karykaturalny wymiar (aktorka posypuje swoją postać magicznym pyłkiem przygody oraz wdzięku; uwodzi widzów niepodrabialną zmysłowością; wypada przeuroczo jako Amazonka, która ląduje w ogarniętym wojenną zawieruchą Londynie). Można odnieść wrażenie, że nie mamy do czynienia z superbohaterką, ale z boginią wdzięku.
Stereotyp mieszka w języku
Owszem, Wonder Woman jest urocza. To oczywiste też, że jest piękna. Pardon, śliczna. Tak jak przystojny jest Henry Cavill czy Chris Evans. Albo jej partner – Chris Pine (który, tak po prawdzie, trochę nieporadny i zabawny w swoim podziwie dla bohaterki, jest uroczy tak samo jak ona). Ale czy poddajemy ich ciała szczegółowym analizom? Czy piszemy – „Kapitan Ameryka ma tak rozbrajający uśmiech, że nic, tylko się zakochać?” No, błagam, kto chciałby czytać takie teksty?
Cała sytuacja przypomina scenkę rodzajową z życia pięknych kobiet, które nie wiedzą, jak ubrać się na rozmowę kwalifikacyjną w poważnej instytucji. Nie mają też pojęcia, jak się na niej zachować. A co, jeśli nie potraktują mnie poważnie? – pytają.
Można by na przykład wcisnąć się w szarą garsonkę, w wielki płaszcz. Albo założyć okulary. Patty Jenkins w zabawny sposób kpi ze stereotypu okularnicy-brzyduli-kujonki. Steve Trevor sugeruje Wonder Women, by założyła okulary, a będzie mniej rzucała się w oczy. Doprawdy? – pyta ich towarzyszka, Etta – Myślisz, że to sprawi, że przestanie być tak rozbrajająco piękna?
Chowanie ciała, zasłanianie się pod skromnym kostiumem, powściągliwym uczesaniem, to zawsze jakiś sposób, by zniknąć w tłumie, by uniknąć uprzedmiotowienia. Pamiętacie scenę z „Wielkiego snu” Howarda Hawksa, gdy Humphrey Bogart ściąga okulary z nosa Dorothy Malone, bo „tak będzie lepiej”? To było dość dawno, ale wciąż trudno wyrwać nam się z kleszczy stereotypów, zwłaszcza gdy rzecz dotyczy wyglądu.
Stereotyp mieszka w języku. Nie przypadkiem w recenzjach słowo urocza dominuje, spychając charyzmę i siłę na drugi plan. Mało tego. Wonder Woman jest nie tylko śliczna i urocza; jest też naiwna, ale na szczęście nie jest idiotką. Przynajmniej tak piszą recenzenci. To dobór słów tyleż dobitny, co niefortunny. Niechcący bowiem przywołuje kolejny stereotyp – irytującej, głupiutkiej, piskliwej kobietki, której choć w filmie nie ma, przecież mogłaby być; nasuwa się sama przez się. Może czepiam słówek, ale w przypadku Wonder Woman słowo naiwna być może powinniśmy zamienić na niewinną, co byłoby znacznie trafniejsze. Wymazałoby negatywne konotacje, na co Wonder Woman zasługuje.
Tymczasem naiwność przypisana jest jej z góry, nie tylko dlatego, że to postać, która nie zna świata skażonego wojną i co ona tam wie o życiu, ale również z pasją opowiada o miłości. A „miłość” to dzisiaj słowo wstydliwe. Odbierane przez nas, cyników, malkontentów i aspirujących intelektualisów, w sposób niemal alergiczny. Z pogardliwym uśmieszkiem. Miłość znaczy naiwność. Warto w tym miejscu przypomnieć, że twórca Wonder Woman, William Moulton Marston, miał wyraźną wizję superbohaterki, która będzie walczyła ze złem nie siłą (atrybut mężczyzn), ale właśnie miłością (atrybut kobiet). Miłość jest więc wpisana w jej genotyp. Jest nie tylko bronią, ale podstawą idei matriarchatu, którego idylliczny powrót Martson wróżył i którego wypatrywał. Miłość w przypadku Wonder Woman nie jest naiwna. Jest uzasadniona. To część mitologii tej postaci.
***
Zabieg na mocy którego nie przedstawiano ciała Wonder Women jako obiektu seksualnego, nie wszędzie zdał egzamin. Niektórzy okazali się zbyt oporni, by zauważyć różnicę. Tam szczupłe udo, zgrabna talia, ładne ramiona + niewinna twarz wystarczyły, by uruchomić frazy ze słownika, do którego przywykliśmy, mówiąc o pięknych kobietach – krzywdzącego języka stereotypu. Tymczasem kobiece ciała w „Wonder Woman” stanowią niejako antytezę poddającej się temu słabości. Są totalne, są silne. Świetnie wypada cielesna ekspresja amazonek w slow motion – taniec mocnych, sportowych ciał, ich obłędna motoryka. Tak rozumiane piękno wydaje się znacznie ciekawsze do rozpatrzenia niż kobiecy wdzięk. Przynajmniej, no halo, w przypadku najwaleczniejszej z Amazonek.