Odświeżyłam ostatnio „Krzyki” Wesa Cravena i podobało mi się. Nie tylko jako zabawa w rozszyfrowywanie autotematycznych tropów czy wprost – jako straszno-śmieszne widowisko, ale również jako całość, niczym serial rozłożony na cztery sezony, którego spójność najwyraźniej widać z lotu ptaka.

Główny temat „Krzyków” to oczywiście kino, z każdą częścią coraz bardziej wrastające w życie bohaterów. Życie, które kolejno: staje się żywym slasherem (Krzyk I), tematem na kinowy slasher (Krzyk II), planem filmowym slashera imitującym życie (Krzyk III), by na koniec wrócić do początku, ale z świadomością przebytej wędrówki. W ostatniej części życie nie naśladuje już slashera, ale jedynie wydarzenia, które zostały slasherem zainspirowane. Czy może być coś bardziej „meta”?! – pyta jedna z bohaterek, trafiając w sedno całej tej zabawy.

Dekada pracy nad „Krzykami” pozwoliła Cravenowi uchwycić coś na kształt pokoleniowej zmiany. Jego młodzi bohaterowie z pierwszej części, owszem, bywają zepsuci, ale w jakiś sposób wciąż swojscy, podczas gdy bohaterowie z ostatniej są zepsuci bardziej, a z pewnością bardziej narcystyczni. Przy czym źródłem ich narcyzmu jest internet, a ściślej – pragnienie zabłyśnięcia w internecie, przez które kino przestaje być obsesją samą w sobie, a jedynie środkiem do sławy.

Zmienia się młodzież, ale nie zmienia się Sidney Prescott, choć przechodzi swoją drogę – z nastolatki do slasherowej heroiny i niezależnej kobiety. Bohaterka naznaczona traumą, subtelna, ale nie zahukana, powściągliwa, ale bez przesady, opanowana i silna, w każdej kolejnej części jest po prostu bardziej sobą, jakby tylko utwierdzała swoje cechy. Paradoksalnie nie zmienia się także jej oprawca. Bo choć pod kostiumem zawsze kryje się ktoś inny, maska czyni go tym samym – szaloną, zwinną, niemal slapstickową figurą z zamaszystymi ruchami, która obrywa bodaj najmocniej ze wszystkich slasherowych oprawców, przewracając się, turlając ze schodów, dobijając do drzwi. Zasłużony i oczywisty symbol serii – personifikacja grozy i komizmu.


 


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *