Gdy Królewska Przystań płonie, dobrze zajrzeć bohaterom w oczy. To ostatnia runda, etap schyłkowy, czas pożegnań i desperacji, decyzji podejmowanych pod presją podskórnie wyczuwalnego końca. W takich chwilach oczy mówią wszystko. Oczy, twarze, mimika są niczym rozłożone w czasie zdarzenia, momenty przejścia z jednego stanu w drugi – z goryczy w gniew, z nienawiści w odpuszczenie. Twarze, z których można czytać i ciało, z którym pozostają w niemej relacji; dotyk. Dotyk ma duże znaczenie w przedostatnim odcinku „Gry o tron”.
Tyrion
Zmienił się Tyrion w ciągu tych kilka lat i trudno się dziwić. Zakała rodziny Lannisterów, odszczepieniec, uciekinier, postać tragiczna. Pamiętamy, jak udusił naszyjnikiem ukochaną kobietę, która go zdradziła, a także jak zabił swojego ojca. Zaraz potem wyruszył w podróż, z której pewnie niewiele kojarzy; był urżnięty w trupa. Te wydarzenia położyły się cieniem na jego twarzy; cynizm powoli ustąpił strapieniu. Zanim jednak to się stało, ktoś go uratował. W ucieczce z Królewskiej Przystani pomogły mu dwie osoby – Jamie i Varys. Teraz relacja z dawnymi wybawicielami domyka się. Tym razem to Tyrion ratuje Jamiego i organizuje mu ucieczkę. Znowu się przytulają, wymieniają czułości. Braterska więź jest silniejsza niż zdrowy rozsądek.
Varys z kolei to ten, który wyciągnął zapijaczonego Tyriona z letargu. To on zaszczepił w nim wiarę w Daenerys. „Masz w sobie współczucie” – powiedział mu kiedyś. Dużą siłę ma scena z przedostatniego odcinka, w której Tyrion przed egzekucją Varysa kładzie dłoń na jego przedramieniu. Niby zwykły gest zrozumienia i niemocy, ale w pulchnej twarzy skazańca widać cień zdziwienia. Oto dwóch wyrzutków łączy się na moment w pojednawczym geście bez słów. „Żegnaj mój stary przyjacielu”.
Arya
Wiele kowbojskiej rezerwy jest w relacji Aryi i Ogara. To szczególny rodzaj przywiązania – milczącego, surowego, jak to między parą zimnych drani. Mimo ich pokrętnej historii i braku wylewnych gestów, nikt chyba nie wątpi, że tym dwojgu na sobie zależy. Ich przyjaźń ostatnio sprawdziła się w akcji; ona uratowała mu życie, on jej, pokonując jednocześnie swoje najgłębsze lęki. Wyższy poziom zaufania został osiągnięty.
Jesteśmy w momencie, w którym Królewska Przystań płonie, a oni konsekwentnie brną w stronę złej królowej i jej goryla. Ona chce zabić ją, on jego, to ich prywatna zemsta. Nagle Ogar robi coś nieoczkiwanego. „Uciekaj stąd dziewczyno” – mówi. Najpierw potrząsa swoją towarzyszką, potem jego gest staje się czulszy. Silna dłoń stanowczo, ale ostrożnie, obejmuje kark dziewczyny; bohaterowie patrzą sobie w oczy. To ciekawe, jak w tej chwili zmienia się twarz Aryi, jakby opadała z niej maska. Sekundę temu była zacięta i gniewna, teraz stała się drobna i dziewczęca, jak na początku drogi. Ten moment to nie tylko domknięcie przyjaźni, która wreszcie doczekała się aktu bliskości, ale także coś na kształt epifanii. Arya doznaje olśnienia. W symbolicznym geście odwrotu schodzi ze ścieżki zemsty. Wcześniej jej postać w najtrudniejszych sytuacjach wahała się między dobrem a złem, tu jednoznacznie obiera kurs na dobro. „Dziękuję Sandorze” – mówi z powagą, pierwszy raz zwracając się do niego po imieniu.
Cersei
Oto zła królowa. Stoi na wieży Czerwonej Twierdzy nie wiadomo który dzień i z cierpkim uśmiechem dogląda wydarzeń. O ile inni bohaterowie wymieniają między sobą czułe gesty, tak na około Cersei wieje lodowatą pustką. W jej samotnym staniu i doglądaniu jest coś baśniowego, odrealnionego. Qyburn przychodzi do niej pierwszy raz, i drugi, niczym posłaniec z bajki i tłumaczy, że powinna się schronić; na wieży nie jest przecież bezpiecznie. Ale Cersei trwa przy swoim; nie dociera do niej, że właśnie przegrała. Qyburn wreszcie wysuwa ku niej dłoń, a ona ją chwyta. Ucieka, choć na ucieczkę jest już za późno.
Spotkanie brata i siostry w podziemiach niespodziewanie uczłowiecza Cersei. Nagle przestaje być złą królową; pozostaje wyłącznie matką, dla której dzieci od zawsze były najważniejsze. Skoro jedno z nich akurat nosi pod sercem, jej strach – choć niekompatybilny z okrucieństwem – jest uzasadniony.
A Jamie? Dlaczego robi to, co robi? To głupiec jak wielu, uzależniony od toksycznej miłości. „Jesteś człowiekiem czynu. Działasz, nie oglądając się na konsekwencje” – scharakteryzowała niegdyś „najgłupszego z Lannisterów” jego siostra. Nic dziwnego, że ciągle do niej wraca. To ona jest jego przeznaczeniem; zawsze była.
Śmierć tych dwojga pod gruzami twierdzy jest przekornie cicha – bez trudnych konfrontacji i efektownych egzekucji. To śmierć na wpół tragiczna, na wpół romantyczna. Jak przystało na nieczyste uczucie kazirodczych kochanków .
Daenerys
Twarz Matki Smoków jest zmęczona i blada; podkrążone oczy zdradzają wycieńczenie. Ta twarz to znak, który odsyła nas do sekretnych sensów, czegoś wewnątrz. Daenerys jest w żałobie po smokach, po wiernym Jorahu i niewinnej Missandei. Oszukana przez historię, potem zdradzona, działa desperacko i w popłochu. Popełnia błędy, buduje symboliczny mur, systematycznie oddala się od towarzyszy. To pierwszy od dawna moment w jej awanturniczej historii, w którym upragnione królewskie położenie wydaje się tyleż niepewne, co paląco niewygodne. Jako przybysz z zewnątrz, który nawet wśród najbliższego otoczenia nie budzi miłości, tylko lęk i niechęć, czuje się wyobcowana. W miejscu królowej widzimy nielubianą przewodniczącą klasy, z którą nikt nie chce rozmawiać na przerwie; za której plecami cała szkoła szepcze.
Decydująca wydaje się próba zbliżenia do Jona. „Tylko tym dla ciebie jestem? Twoją królową?” – pyta tuż przed pocałunkiem i brzmi to jak sprawdzian. Jon jednak odsuwa się; milczy. Sprawdzian zostaje oblany.
Wyobcowanie Daenerys to żyzna gleba dla złych emocji. Tylko czekać aż z powiększanego stale pęknięcia wystrzeli niczym bujna trawa głęboko skrywane dziedzictwo. „Powiadają, że gdy rodzi się Targaryen, bogowie rzucają monetą, a świat wstrzymuje oddech” – słyszymy od Varysa na początku odcinka. Choć czasem mogliśmy odnieść wrażenie, że moneta Daenerys spadła po właściwej stronie, teraz stało się jasne, że wciąż wisiała w powietrzu. Zaskoczenie? Niekoniecznie. Ambiwalencja tej postaci od dawna była paliwem dla jej historii.
Poprzedzona łzami i gniewem chwila, w której Daenerys decyduje się spalić Królewską Przystań, to – jak w przypadku Aryi – moment przejścia na drugą stronę. Wydaje się, że nie bez przyczyny te dwie rzeczy następują niemal równocześnie. Gdy Arya schodzi ze ścieżki zemsty, szlachetne dziedzictwo triumfuje. Gdy Daenerys rusza z ogniem na niewinnych, zwycięża zła krew jej ojca. Raczej nie szaleństwo (w sensie utraty zmysłów), na pewno nie histeria, już prędzej determinacja, podburzona rozpaczą, dumą, wściekłością i odrzuceniem. Tylko na gruzach starego świata może zbudować nowy, przychylny i oddany.
Od tej chwili tracimy ją z oczu; teraz jest zrodzonym z burzy żywiołem śmierci. Nie tracimy za to z oczu Aryi. Ona dla odmiany jest blisko, na ziemi, obok niewinnych, niemal na wyciągniecie ręki. Arya Stark, druga córka Neda Starka, Wojowniczka.
Przeklęci ojcowie. Dziedzictwo krwi ma kluczowe znaczenie w świecie "Gry o tron". Nic dziwnego, to historia, która wyrasta i rozgałęzia się z postaci ojca straceńca, kurs obrany w pierwszym sezonie nigdy się nie zmienił.
***
Gdy Królewska Przystań płonie, dobrze spojrzeć bohaterom w oczy. One nie kłamią. Dziwić się, że postępują głupio, niezrozumiale lub zaskakująco, to jakby dziwić się, że zaskakująco, głupio i niezrozumiale postępuje każdy z nas. Bez sensu.